wtorek, 31 października 2017

ŁAMANIE SCHEMATÓW... część jedna z wielu.



Wszyscy rodzice autystów wiedzą jak rolę odgrywa w życiu naszych dzieci schemat. Szczerze powiedziawszy, my wszyscy żyjemy według schematów. Najprostszy przykład: wstajesz rano, robisz śniadanie, pijesz kawę, zaglądasz do wc w wiadomym celu, myjesz się, ubierasz itp. To też jest schemat.. może nie aż taki jak u autystów ale jednak. Co nam to daje? Poczucie bezpieczeństwa. Wykonując to wszystko każdego dnia, mamy takie odczucie, że wszystko jest jak należy i mimowolnie czujemy spokój.

U naszych dzieciaczków jest to "przesadne". Tłumacząc, chodzi o to, że dla nich ten schemat jest święty, nie do ruszenia. Jeśli zniknie maluteńki kamyczek choćby z 40 innych, to j wtedy mamy szał, awantury, histerie, płacze, krzyki i inne.

U nas jest trochę takich rzeczy, które z biegiem czasu się zmieniają, nasilają bądź słabną. Michał uwielbia znaki drogowe i podkreślam to za każdym razem, bo to jest dla niego bardzo ważne. Kiedy ma swoich 50 znaków jest super, ale szybko wynajduje np. 2 konkretne i ich pilnuje najbardziej. Nie mogą one zniknąć nigdzie ani się zgubić. W ostatnim czasie jest to "stop" i "przejście dla pieszych". Za jakiś czas (może 2 tygodnie może dłużej) znudzi mu się to i znajdzie sobie inne ulubione. Nie ma siły, żeby mu zginęły póki co... szkoda nerwów naszych i jego. Tak samo było z wieloma rzeczami, przykłady:
- w dawnym miejscu zamieszkania, w braku musiał siedzieć kluczyk, drugi taki sam był do szafy i nim się Michał bawił, tj. chodził z nim wszędzie. Gdy się zawieruszył nie mogłam dać mu tego z barku, bo w jego schemacie było tak że jeden ma w swojej ręce a drugi ma być w barku. Koniec kropka.
- Miał całe pudło klocków, ale spośród nich najważniejsze dla niego były prostokąty ze wzorkami, ani jeden nie mógł zniknąć.
- Plastikowe klocki. Wybierał 4 długie patyki (taki kształt) i do nich doczepiał kilka innych i ustawiał w rządku. My to widzieliśmy, jakby ustawiał znaki drogowe. Nie muszę mówić, że te cztery były najważniejszy być musiały po prostu...
- W początkach naszej historii z autyzmem, musieliśmy mieć stałą trasę spaceru, nawet do tych samych sklepów musieliśmy wstępować.. co było chyba najbardziej uciążliwe:/
- Tak samo było z przywiązaniem do butelki "Water". Często robiliśmy tak, że przez kilka dni, myłam tą butelkę i nalewałam do niej wody, także ta sama służyła nam dłużej... wybaczcie ale tak było taniej i sensowniej... Zresztą Michał potrafił wypijać wtedy po 3l wody dziennie... tak czy inaczej to była najcięższa przeprawa. W pewnym momencie nie chciał innej tylko tą która już zmieniła kształt i było ciężko ją nawet umyć. Kupywaliśmy wtedy inne, z taką samą etykietą... gnietliśmy je żeby wyglądały tak samo, nic to nie dawało... kiedy etykieta się gdzieś naderwała, w nowej nadrywaliśmy identycznie i tez nie dał się nabrać. Jedyne co mogłam to szorowałam starą butlę i zmieniałam korki, nakręcając z nowych... Męczyliśmy się tak grubo ponad pół roku albo jeszcze więcej. Dodam jeszcze że Misiek umiał pić ze wszystkiego innego... ale nawet jak wypił 2 kubki herbaty to musiał choć parę łyków wypić z tej butelki. Horror... w końcu przyszedł moment gdy był przeziębiony... napryskałam mu na korek takim niezbyt smacznym lekiem, specjalnie ale go to nie ruszało... ale tak się stało że korek się akurat jakoś poluzował i Michał zachłysnął się raz... potem drugi raz... i już omijał butlę.. więc ją schowałam... i to było to. Trzymałam ją schowaną ponad miesiąc na jakąś awaryjną, nocną sytuację...ale taka nie zaistniała. Potem podobnie było z zielonym kubkiem... mniejsze przywiązanie ale było z kubkiem ze słomką... a teraz jest ok. Zmieniam cały czas, jedne chowam a inne wyciągam i jest dobrze, jednak muszę tego pilnować.
- Buty. Też był problem, kiedy zmieniał się sezon i trzeba było zmienić buty bo zima albo lato... jednak tu nie było dyskusji.. wiecie, bez przesady ale tu już chodzi o zdrowie a nie jakieś "drobne wymysły". Buty zakładane były na siłę... po kilka razy dziennie do chodzenia po domu.. a potem już normalnie do wychodzenia na dwór... zapominał kiedy się zainteresował czymś innym i w końcu się przyzwyczaił.. a teraz mogę powiedzieć, że już nie ma tego problemu wcale, nauczył się tego, że takie rzeczy się zmieniają i czy on chce czy nie, i tak te zmiany zostaną wprowadzone.
- skarpetki. Ciągle ma na nogach, w dzień, w nocy, latem, zimą... wiecznie w skarpetach... nie powiem czasem mu ściągnę żeby ta stopa jednak poodychała ale wtedy go zajmuję tak mocno, że on w zasadzie ma całkowicie w nosie brak tych skarpeciochów;)
- szczoteczki do zębów. To też był o dziwo problem... już nie jest. W łazience dzieci mają swój mini kącik, tj. takie żabki-pojemniki na szczoteczkę i pastę do zębów i obok nich każde ma też swoje wieszaczki z ręcznikami. Michał strasznie pilnuje tam porządku. Przyszedł taki moment, że każde z nich miało po 3 szczoteczki... Bo Michała była stara, jedna była do masowania wewnątrz buzi (SUO) i nowa. Oliwka też miała 3 bo przecież musi być po równo... w zasadzie tylko nowe były do użytku jako takiego... Wkurzyłam się którego dnia, bo kiedy jedna gdzieś była schowana, to Michał wpadał w szał... Więc co zrobiłam? Nie mogłam wyrzucić, bo jak jest szał jak jedna się zapodzieje to co dopiero jak je powyrzucam. Wzięłam go i jego rękoma wszystkie te szczoteczki wyrzuciłam do kosza. Potem rozpakowaliśmy nowe i powkładaliśmy na miejsca. I tyle. I to wystarczyło. Bo w zasadzie to on tego dokonał o to zakodowało mu się w pamięci. 

Reasumując, wszystko przychodzi z czasem i doświadczeniem. Są rzeczy które musimy robić na siłę, a są takie które są niegroźne i można je odpuścić...

Czego nie odpuszczamy?
Strzyżenia włosów, kąpieli i innych higienicznych rzeczy, odpieluchowania, ubierania się jak należy adekwatnie do pogody, wszystkiego co ma wpływ na zdrowie oraz samodzielne funkcjonowanie (jedzenie, higiena, kontakty społeczne).

Takie rzeczy jak:
- musi chodzić w skarpetach,
- nie założy kaloszy,
- musi mieć ulubione klocki
- musi mieć ulubione dwa znaki
to są drobnostki, które nie mają takiego wpływu na nasze życie więc po co szargać sobie nerwy i z tym walczyć. Póki nie jest to mocno uciążliwe, odpuszczam.


Wiele razy widziałam na forum pytanie o odpieluchowanie... jaka najlepsza metoda? Na siłę... bo co jeśli nie konsekwencja? Ja próbowałam 2 lata i nie odniosłam żadnego sukcesu... terapeutce zajęło to 2 tygodnie. I od razu poszło siku i kupa na nakładkę na sedes... w ciągu kilku miesięcy, Michał nauczył się sam chodzić do WC, robić co należy, przyjść do mnie jeśli zrobił kupę bo trzeba pupę wytrzeć, sikania na stojąco, sikania na dworze, gdziekolwiek... uważam to za ogromny sukces. I wiem, że można. Bo on mi nie powie co chce, ale teraz umie to zrobić sam:) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz